Przyznaję się - nie cierpię Kluzik-Rostkowskiej. Kobita ma wiecznie zapłakane oczka i z jakiś przyczyn przypomina mi Fotygę. Mimo wszystko zaczęłam ją doceniać.
Pamiętacie człowieka, który w okularach, na tle pianina przemawiał do imbryka na herbatę? Zgadza się - tego samego, który sadził dęby. Pamiętacie? To było nie tak dawno. No właśnie - człowiek nazywa się Jarosław Kaczyński i był kandydatem na prezydenta RP. Przegranym, jak się ostatecznie okazało. Wyobraźcie sobie, że po nobliwym niedoszłym Mężu Stanu ślad wszelki zaginął.
Wraz z zaginięciem Jarosława Kaczyńskiego z czasów kampanii wyborczej i pojawieniu się jego sobowtóra, wzrósł mój szacunek do Kluzik-Rostkowskiej. Wyobraziłam sobie, ile pracy trzeba włożyć w to, żeby na te kilka tygodni przedzierzgnąć Kaczyńskiego w coś choć minimalnie bardziej strawnego. Ile rozmów, przekonywań, pilnowania każdego gestu i słowa. To musiał być makabra. Może groźba przegranych wyborów trzymała Kaczyńskiego w ryzach, ale fakt, że w czasie kampanii ani razu poważnie się nie wysypał.
Ledwo wybory minęły, mieliśmy cały spektakl nienawiści. Ostatnie dni przyniosły demonstracyjne opuszczenie zaprzysiężenia Komorowskiego, ciekawą tezę o tym, że elekcja jest następstwem „omyłki” i tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego (przypominam, że ten zgodnie z sondażami miał niewielkie szanse nawet na drugą turę) i zadymę pod Pałacem Namiestnikowskim. Wszystko to z nienawiścią w oczach. Po imbryczku i pianinie śladu nie zostało.
Zastanawiam się nad jednym - czy gdyby pan prezes jednak te wybory wygrał, mielibyśmy nobliwego prezydenta w okularach? Czy gdyby je wygrał - mówiłby o tym, że jego elekcja jest następstwem śmierci brata? Raczej w to wątpię. Polityka to sztuka oszustwa i iluzji, a w tym Kaczyński i jego sztab wykazali mistrzostwo.
Wygrana Komorowskiego była wynikiem demokratycznych wyborów. Nie czyjejś śmierci. Wybory i tak by były i to w niedługim czasie. Nie była też w żadnej mierze pomyłką - głosowałam na Komorowskiego zupełnie świadomie, mimo, że nie był to kandydat moich marzeń. Tacy jak ja - a w elektoracie Komorowskiego było nas sporo - właśnie pomyłki nie popełnili. Przemiana Kaczyńskiego w sympatycznego, zbolałego człowieka wydała nam się co najmniej dziwna i wysoce podejrzana. Jak widać - mieliśmy rację.
Patrzę na Salon oczyma tego, który długo tu nie zaglądał i widzę, że znacznie zmniejszyła się ilość radykałów różnej maści. Zauważyliście? Teksty są bardziej stonowane, nawet zajadli wielbiciele prezesa mówią innym głosem. Pojawiło się dużo ludzi z centrum, którzy starają się wyważyć rację. To dobry znak. Mam nadzieję że to nie jest jedynie efekt wakacji.
Zaczęłam cieszyć się z tego, że Kaczyński przegrał chociaż mówiąc szczerze - do tej pory było mi to dość obojętne i traktowałam całe te wybory w kategoriach raczej rozrywkowych. Mogę sobie wyobrazić prezydenta, obrzucającego błotem przeciwników, zajmującego się małymi, nieważnymi dla całokształtu wojenkami, nienawistnego, ksenofobicznego, ziejącego chęcią odwetu, otoczonego dworem potakiwaczy. Jak się okazało - taki właśnie byłby prezydent Kaczyński. Nie sądzę, żeby Kluzik-Rostkowskiej udało się go dłużej trzymać w cuglach i w okularach na nosie. Mam nadzieję że przyjdzie jakieś opamiętanie, bo to, co teraz się dzieje z szefem PiS jest przerażające. Nie wiem, co będzie z PiS po wyborach - może podzieli los PC, ale mam nadzieję, że elektorat drugi raz na cudowne przemiany i politykę miłości nabrać się nie da. Czego i sobie życzę.
Komentarze